sobota, 17 maja 2014

W związku z intensywnymi opadami deszczu, przypominamy, że tak to się właśnie zaczęło...

Po dwóch tygodniach deszczu, potoki spływające z gór zmieniły się w dziki żywioł, który niszczył, tarmosił i bezlitośnie porywał ze sobą wszystko, co mu stanęło na drodze. Woda płynęła szerokim strumieniem i zdawało się, że nic nie zdoła powstrzymać rozwścieczonej przyrody. Wały ziemne nie pomagały, a mosty ledwo zipały pod naporem spienionej brei. Korytem rzek i niegdysiejszych spokojnych strumieni płynęły sprzęty, wyrwane drzewa, kawałki ogrodzeń, gdzieniegdzie rower, garnki, jakiś but... Fale toczyły i wlokły ze sobą najdziwniejsze i całkiem nieoczekiwane przedmioty. Gdy wreszcie iście biblijny potop nieco złagodniał, a wody odrobinę opadły, oczom udręczonych mieszkańców miasteczka, ukazywał się obcy i wrogi krajobraz, który w dodatku brzydko pachniał. Mara spojrzała na swoją suknię zabrudzoną błotem. Delikatne koronki wyglądały jak psu z gardła wyjęte. Próbowała je trochę wygładzić i przy-klepać na długich nogach, ale bez większego powodzenia. Nienawidziła wyglądać byle jak. Wiedziała, że nic tak nie dodaje kobiecie uroku jak elegancki strój i pewność siebie. Teraz jeden element odpadł. Trudno. Wyjęła z błota pantofelek i z westchnieniem rozejrzała się dookoła. Część grobów była zdewastowana. Walały się wieka trumien albo drzazgi po wiekach od tych tańszych, tandetnych, w różnych miejscach osiadły plastikowe kwiaty, liche ozdoby, tu i ówdzie jakieś kosteczki, ale nie było widać mieszkańców cmentarza. Czyżby się pochowali w grobowcach bogaczy albo w krypcie? Za plecami Mary, znad samej skarpy rozległ się przeraźliwy wrzask. Dało się też słyszeć skwierczenie, któremu towarzyszył nieprzyjemny swąd. Mara odwróciła głowę. Rzeczywiście skwierczał wąpierz. Pewnie wypełzł nieopatrznie na powierzchnię, albo go woda wymyła. Nie było pewności co do przyczyny, w każdym razie nie powinien był się pokazywać na zewnątrz, bo choć ciągle padało, noc jeszcze nie nastała. Jazgocząc paskudnie i dymiąc wąpierz pędził w kierunku jednego z dwóch najokazalszych grobowców na tutejszym cmentarzu w nadziei, że zdoła uratować swój nędzny nieżywot. Mara patrzyła za nim ze złością i pomyślała, jaka to straszna szkoda, że nie skomli tak ta wredna, ruda Lamia, która zawsze starała się odbić jej któregoś z kochanków. Lamii jednak nie zagrażało światło dzienne. Może przynajmniej woda zniszczyła i jej sukienkę? Mara podniosła się z kamienia i stanęła na imponująco długich nogach. To im przede wszystkim zawdzięczała zainteresowanie mężczyzn. Im, a także wiotkiej talii, jasnej skórze, prawie przezroczystej, długim, czarnym włosom i powłóczystemu spojrzeniu. Spowijała ją atmosfera zmysłowości, zagadki i obietnicy. No i Mara pchała się do łóżka. Taką miała naturę, a tej prawie żaden mężczyzna nie potrafił się oprzeć. To dlatego tracili dla niej głowy. Niektórzy dosłownie, jeśli Mara nie żywiła się przez dłuższy czas. Ale to były dawne czasy. Odkąd osiadła na stałe na cmentarzu w Dyrdymałach, żyła w swoistej symbiozie z tutejszymi mieszkańcami. Tak było wygodniej, a wygoda ważna rzecz, jak mawiał lord Drake, który cenił wygodę. Zwłaszcza po każdej z tych tajemniczych i niekończących się podróży, o których mówił tak niechętnie. Ciekawe, gdzie był teraz ten niby Anglik z wyższych sfer. Tak naprawdę towarzysze podejrzewali go, że się podszywa jedynie pod Anglika, ale trudno było cokolwiek przesądzić, ponieważ lord Drake ciągle znikał. Mara postąpiła kilka kroków, czemu towarzyszyły odgłosy obrzydliwego ciamlania. Pantofelki grzęzły w błocie. Zazwyczaj spokojny i suchy cmentarz w tym niewielkim miasteczku, powstałym niegdyś wokół posiadłości hrabiostwa Pąckich, przemienił się w błotnistą ofiarę niszczycielskiego żywiołu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz